wtorek, 26 kwietnia 2011

wielkanocne ... pisianki





Pewnego dnia Zu usiadła na progu wejścia na balkon. Siedzi i gada. Do siebie oczywiście. Że była u babci, że Igor biegał, że niebo takie nie ma chmurek, że siedzi tak sama i nikt nie przyjdzie do niej i jest taka sama i nie ma mamy i taty nie ma i Zuzia sama siedzi... aż tata usiadł i pogadali razem...







oj jak dawno nas tutaj nie było! co jakiś czas zaglądam czekając aż ktoś inny dopisze słów parę o naszych przygodach, a tu pustka ;-)
ale od czego zacząć?
Może od tego, że pewna, nadal nie znana mi, kombinacja klawiszy laptopa doprowadza mnie du furii usuwając namiętnie wcześniej wprowadzony tekst.
ponieważ nie można (nie umiem) tego odtworzyć, a emocje towarzyszące pisaniu są tym bardziej nie do odtworzenia - wielokrotnie poddawałam się zaniechając próby dopisania njiusa.
Do tego ten nieznośny brak słownika!
Ale cóż. Laptop informatyka (bo na Małżowym pisuję) bez słownika chodzi...
Co u nas?
Zu biega. Zachowując równowagę - i z gracją porównywalną tylko do lotu trzmiela. (--> długa dygresja zakończona stwierdzeniem matki-wariatki ;-) --> swoją drogą zauważając muzyczne analogie dodam, że uwielbia kantaty Bacha, przy których wczoraj przetańczyła dłuższy czas oglądając MEZZO. Choreografia wspaniała! A miny... nie do podrobienia! Oprócz tego dodam, że wśród ulubionych płyt Zu jes: Pan Bach, Pan Mozzart i Pan Bobi-czyli Bobby Mc Ferrin. Air Bacha w oryginale poznała po dwóch taktach - Pan Bobi śpiewa! :-) i ja tu tylko nieśmiale dodam - ma niezwykły talent! :-)
Gada jak najęta - a na próbę mojego wybicia jej z gadającego rytmu "Ugryź się w nos!" zadziornie odpowiada "Nie uDa sie..." z miną tak słodką, że coraz więcej znajomych próbuje ją namówić na to gryzienie.
Od przedwczoraj w jej coraz bogatszym słowniku bytuje: "piśanka"(jako niedoszła polonistka zauważam różnicę między ś a si ;-). W praktyce oznaczająca wyrób jajkopodoby uprzednio zmasakrowany barwnikami czarwonym i fioletowym. Tak! W tym roku pisanki są dziełem M. i jego najukochańszej Sasanki :-)

Co jeszcze? Znikomy metraż pokoju Zu zatawia obecnie kartonowy "domek", którego główną ozdobą do dzisiejszego ranka była wkładka higieniczna carefree... Odkryłam, oderwałam, wyrzuciłam. O dziwo bez dramatu, bo jak rezolutnie zauważyła Zu - nie świeci.

Domek ma kuchnię i ekspres do kawy, dzięki czemu mamy świeżą, pachnącą, gorącą wyimaginowaną (lecz koniecznie degustowaną) kawę od rana do nocy. W nocy jak zawsze, niezmiennie króluje ogórek.

A poza Zu? Podpisałam wynajem lokalu pod szkołę na kolejny rok. Z wielką radością i lekką obawą, bo jeszcze nie jest tak żebym mogła pojechać za zarobioną kasę do wymarzonego Rzymu. Nawet jeśli miałaby to być nazwa knajpki w najbliższej okolicy. Ale idzie ku dobremu! i to idzie z werwą!

M. pracuje, trochę mniej za piłką gania i zaczął mnie drapać po pleckach... mrauuu! co to będzie po 20 latach ślubu??? ;-)
No a ja upiekłam placek! Bez zakalca, z pięknym klasycznym cytrynowym lukrem i czuję, że na pół roku wystarczy.
Teraz mam głowę zajętą czym innym :-)