środa, 23 czerwca 2010

Czekolada... dwa dni po weekendzie, dwa dni przed weekendem :-)


Nie mogłam się oprzeć... Źródło: kwestiasmaku.com Po kliknięciu w obrazek otwiera się raj... albo piekło, jeśli jest się w pracy ;-)

wtorek, 22 czerwca 2010

Kilka zdjęć...









Ponieważ dawno nie było fotek (a tych z Warszafki to sama się raczej nie doczekam... ;-) Wrzucam fotki z pierwszego prawdziwie letniego dnia na plaży (cóż za brak zainteresowania ze strony Zu! Kaczki nawet na niej nie robią wrażenia ;-) oraz Zu z minami w bodziaku z Chybajeżem.

Milego dnia! :-)






poniedziałek, 21 czerwca 2010

Jest nam całkiem dobrze...

I minął wyborczy weekend. Właściwie wybiórczy, no bo jak tu wybierać gdy każdy wybór nie satysfakcjonuje nas wcale...?
Byłyśmy z Zu zagłosować. Jej pierwsze wybory. Decyzją kobiecego jury wybrałyśmy pracowitość, pomysłowość i młodość. A przynajmniej otwartość na pomysły sztabowców.
W drugiej turze zdecyduje rozsądek i nadzieja na wygraną "mniejszego zła".
Na temat politycznych przekonań nie pogadamy, bo nie mamy wyrobionego zdania. Brak wiedzy (na szczęście nie tylko w tym temacie) nie uprawnia mnie do wygłaszania wiarygodnych sądów. Lub przynajmniej uprawiania politycznego bełkotu... a i Zu jakoś nie przejawia entuzjazmu podczas transmisji z Sejmu czy "wiadomości" w ogóle.

Więc był spacer. Poszłyśmy niby po pieniądze, a skończyłyśmy na końcu miasta na lodach, które skonsumowałyśmy siedząc po wiejsku - na ławce tuż przy drodze, obserwując przejeżdżająco-wędrujący tłum. Bliskość PKP i PKS sprzyjała szybkiej rotacji obiektów obserwowanych.
A sąsiedztwo lekko nieśmiałego (acz radosnego) mężczyzny dodawało naszej wyprawie pieprzu. Pośmialiśmy się wszyscy (razem z Zu, która jest na etapie naśladowania wszystkiego. Od kichania, śmiania się, poprzez dziwne miny i słowa). I tak minęła sobota.
Miała być później spacerowa niedziela, ale A. nie dotrzymała słowa i jakoś nie dotarła... cóż, pewnie znów się uczyła... (Z pełną premedytacją to piszę. Wiem, że przeczytasz :P)
Ale skoro już na starcie jest się zmęczonym... :D A.nadal siedzi w norze. To już ponad pół roku...

Ale koniec tych prywatnych prawie wywodów!

Zbliża się pierwsza rocznica naszego ślubu. I chrztu Pyzy.
Tym razem będziemy świętować sami. Ag. zdecydowała się zaryzykować i zostać z małą do nocy... hihi, będzie się działo. Choć pewnie będę pozytywnie zaskoczona bo mała robi niespodzianki ;-) Będzie długo oczekiwany teatr, kolacja, może spacer... Fajnie! Ehh, gdyby się jeszcze obrączka znalazła...

niedziela, 13 czerwca 2010

Warszawskie dzieci... ;-)






To już chyba choroba...
Wróciliśmy z podróży po Waszafce. Cel wyprawy osiągnięty, zastosowane środki nie zawiodły także (hihi), jednym słowem - pierwsza część szkolenia za nami!
Kilka miłych zaskoczeń:
1. Bilet Rodzinny! W życiu o takim nie słyszałam, a obniżył nam koszt komfortowej (sic!) podróży pociągiem o niemal połowę.
2. Przedziały w pociągach są tylko sześcioosobowe! Wygodne fotele, zasłonki-roletki, klima, a to tylko 2-ga klasa TLK!
3. W toaletach (tak, zasłużyły na nazwę lepszą niż pociągowy kibel) porządek, papier i woda z gustownego guziczka. I nie widać już gruntu i torów przez wiecznie odchyloną klapką w sedesie ;-)
4. Niesamowita otwartość i sympatyczność Warszawiaków. I to najczęściej rdzennych. Gdzie to zadzieranie nosa???
5. Pyszna kuchnia. Także ta chodnikowa
6. Kuuupa zieleni!
7. Lody cedrowe... pyyycha!

Z zaskoczeń poza tymi - warszawski rynek jest malutki... A Zamek Królewski piękniejszy niż myślałam.
Za to Grób Nieznanego Żołnierza rozczarował mnie swoimi rozmiarami. W TV wygląda okazalej. Znacznie.

I tak oto kolejna wyprawa do Stolicy przyniosła dużo nowych doświadczeń :-)

A co z Zu?
Potwierdziła, że jest znakomitym kompanem w podróży. Oczarowała sobą naszych współtowarzyszy, moje koleżanki ze szkolenia i innych mniej lub bardziej spokrewnionych ;-)
Całkiem dobrze zniosła rozłąkę (ale to dlatego, że Małż się spisał na medal podwójnie złoty!). I przyniosła mi też wiele wzruszeń...
Ze znastwem rozsiadła się we włoskiej knajpce każąc się karmić wszystkimi potrawami, które zamówiliśmy. Rośnie pasujący do rodziny talerzowy wyjadacz ;-)
No i zaczepnik mały - podskubywała wciąż młodego (i głupiutkiego, co tu dużo mówić) Odysa, przy czym histerycznym wręcz piskiem wołała "ratuuuunku!". Dogadali się ;-) Na tyle, że w drodze powrotnej rozśmieszyła cały przedział szczekając przez sen.
A jeśli już mowa o nowych umiejętnościach:
Nauka wuja nie poszła w las. Zu do kolekcji pt. "a jak robi...?" dołączyła znakomite pokazywanie jak robi kangurek (ugina przy tym swe tłuściutkie kolanka opadając w stosownym rytmie kuperkiem w dół, w górę, w dół) oraz struś (mig, mig!). I pięknie mówi: Hałabała :-)

Fajnie było... za miesiąc powtórka!

sobota, 5 czerwca 2010

Jak robi kózka???














I znów wspaniała pogoda! Wyciągnęłyśmy A. na spacer. Był skansen (w nim oczywiście gwóźdź programu - owieczki i kozy z książeczki), lody, pizza na remontowanym rynku w towarzystwie O. i jej rozgadanej córci i dłuuugie chodzenie.
Na tyle długie, że mała padła w drodze powrotnej i dała się półprzytomnie wnieść do domu do łóżeczka. Nie wiem jak A. to robi... W dodatku zauważyłam dziś, że mają takie same oczy :-)















Panny na remontowanym Rynku :-)










piątek, 4 czerwca 2010

w końcu słońce!

Kilka fotek z naszej wspaniałej wyprawy na plażę. Słońce, piasek i młode kaczuszki. I ta beztroska prawie wakacyjnych chwil... a może słońce zostanie z nami na dłużej?



środa, 2 czerwca 2010

raj

Błogo mi. Tym razem bez zdjęć i bardziej o mnie :-)

Siedzę z naszym czerwonym nowym współmieszkańcem na kolanach. Jakaż to przyjemność! Jakież ułatwienie ;-) a tak serio... Zu śpi (co jest teraz osobliwością grożącą doznaniem małego szoku), wróciłam z pracy, po drodze zakupy (tak! wreszcie będą szparagi, choć nie pasują za bardzo do reszty), krótka wymiana zdań i przyjęcie informacji co się przez te cztery godziny działo i raj!
Mini śpi ;-) Wiem, że się powtarzam :-)
Więc najpierw papryka czerwona i żółta, później pieprzowe i cienkie białe, cukinia w eleganckie, nieco zbyt grube plastry, cebulka, drobne pomidorki i na końcu całą ceremonia nakłuwania.

(tu lekki paraliż! blog przestał sprawdzać pisownię i pewnie nie raz czeka mnie kompromitacja ortograficzna!)

I ziemniaczki. Na ćwiartki i mniej. Czosnek, rozmaryn z okna i wio wszystko do pieca!
Będzie pyszny obiad!

Zaczyna się dłuuugi weekend. Dla mnie (z wyboru i chęci) przerwany pół dniowym pobytem w pracy w piątek. Pewnie będę się nudzić, a może tylko przynudzać ;-)

U brata rewolucja. Kto wie na ile trwała? W każdym razie rozumiem obie strony i po raz kolejny przekonałam się, że serce ważna rzecz.

I, że trzaskanie piekarnikiem grozi utratą raju... :-)