czwartek, 25 lutego 2010

hihi do października marsz!

I piszę. Zu na spacerze z ukochanym wujem, a ja mam chwilę dla siebie.
Lekko rozdygotana bo znów wyniki do bani (a miał już być koniec trosk...). Zanim zostałam mamą nie myślałam, że można się tak o kogoś martwić, troszczyć... A teraz? latam w środku tak, jakby miał się za chwilę skończyć świat, choć przecież to nie taka wielka tragedia! Dobra, dobra. Katar u dziecka też martwi... ok. Mama weź się w garść!

Oglądam torebki, licytuję bez powodzenia wspaniałą sukienkę, szykuję się do powrotu na zawodowy ring. Nawet się cieszę, choć to mała rewolucja ( Asiu, wypadłaś trochę z obiegu - tekst szefowej, a jakże). No i jak tu spróbować protestować? ;-)

W głowie powstaje pomysł nowy. Wspaniały, a jakże!
Byłoby cudownie móc go z powodzeniem zrealizować. Najgorszy to lęk przed zrobieniem pierwszego kroku, choć ten za chwilkę zostanie poczyniony.
A może życie zmusi mnie do skoku? ;-) Ah te kobieco-mamusine hormony! Nadal nie powróciłam jeszcze do normy swojego bezczelnie pewnego siebie charakteru ;-)

Wiosna w pobliżu! Nie dość, ze słońce, to jeszcze ptaki szaleją wokalnie.
Niniejszym ogłaszam koniec zimy! Na przekór paskudnie zanieczyszczonym resztkom zimowych zasp i zaskakującego znienacka śniegu po nocy.
Marzę o tym żeby kupić Zu wygodne buty i ruszyć na spacer.
Ale to dopiero wtedy, gdy łaskawie ruszy sama do przodu bez pomocy niezbędnej póki co dłoni mamy/taty/babci itp.

A propo babci - po raz pierwszy musiałam podrzucić Maleńką do mamy do pracy na chwilkę. Wracam po pół godzinie i co widzę? Zu w spinaczach. Obie zaskoczone, że już jestem.
Mała rozkosznie rozdała na pożegnanie całuski i pojechałyśmy do domu. Myślę, że z dumą zaistniała w babcinym świecie zawodowym. No ba!

A ja dla równowagi - obejrzałam Wojewódzkiego z dymiącą Czubaszek i mruczącym Kuźniarem. I okazało się, że ten drugi prowadzi zabawnego bloga. Będę obserwować!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz