cudnie! obudził mnie rano chłodny powiew z otwartych drzwi balkonu. Nie po polsku, ale każdy, kto przez ostatnie trzy tygodnie przebywał w Polce, rozumie mnie doskonale :-)
W nocy lało (z całego nieba, jakby napisał Cortazar), więc ukojeni spokojnym szumem za oknem przespaliśmy północ, świt ze szpakami i nawet poranną, coniedzielną awanturę i sąsiadów.
Pyza ostatni etap snu spędziła na tacie. Zawsze mnie to zastanawia czy M. czuje te jej 11 kg...? Niby się nie budzi, nie postękuje, ba! nawet nie prycha. A młoda posapuje radośnie coraz głębiej zanurzając swoje nóżki w warstwie tłuszczyku (hihihi, oberwie mi się) na tatusiowym brzuchu.
Bardzo ładny widok!
Ochłodziło się, więc wyruszymy na spacer. A wczoraj byliśmy u A. na wsi. Posiadłość przechodzi metamorfozę i choć wiele jeszcze jest sferą projektów i marzeń to i tak czas spędza się tam niezwykle miło. I pole lawendy powoli zarasta :-) Może dostanę jakieś fotki to zamieszczę później.
Póki co czas robić niedzielne śniadanie zanim rodzina (a są w tym mistrzami) pokaże, że jak Polak głodny to... ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz