Zimno, ciemno, zmiana czasu... Był tata, czyli dziadek Zu. Ojciec niespecjalny, ale dziadek wspaniały. Myślałam, że będzie ryk, krzyk, a co najmniej larum, jak od razu bez wstępów wziął małą na ręce (już się tak łatwo nie daje jak kogoś nie poznaje lub nie zna, a tata był u nas prawie miesiąc temu) a tu śmiech. Tak sobie dziadka wytrenowała do noszenia ;-) Ciekawe jak jeszcze trochę przybierze na wadze... Póki co razem mażą szyby w oknach, oglądają sikorki robią halo halo do telefonu. I fajnie :-)
Ugotowałam obiad. Skromnie powiem - wspaniały. Moim kolejnym punktem w menu "na ważną, a przynajmniej niecodzienną okazję" został gulasz z jarzębiną, rodzynkami i grzybami leśnymi. Dziś wzbogacony o niezwykle zdrowe shitake od A. No znakomite!
Później drożdżowiec (sama przyniosłam;-), Michałki i jeżyki. Same łakocie a tyłek rośnie ;-)
Więc jestem sama. Korzystam z okazji i wezmę się za szafę z dokumentami. Niech małż widzi, że się staram :-)

Marzy mi się wyjazd znów rodzinny... śnią się rzeczy różne, podróżne
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz