
Jest trochę chłodniej, ale wybrałyśmy się na plażę. Towarzyszyły nam dwie przemiłe kobietki, z którymi spacer zakończył się pyszną szarlotką.
Ok, pyszną to trochę na wyrost - w każdym razie szarlotką z Zielonej Prowansji.
Coraz trudniej utrzymać Zu przy stole, a w restauracji bogate ozdoby i mnogość ceramicznych gęsi kusi wręcz niebywale.
Więc najpierw był piach, później huśtawki a na końcu latte i kawał ciasta.

A dziś? zainspirowana umiejętnościami Zośki wyciągnęłam tacę zza drzwi pokoiku i dałam Zu wolną rękę w jedzeniu. Większość wylądowała w brzuszku!